Zeznanie VII (LPR/7/2015)
Chciałabym, ale się boję
Małgorzata
Śledczy zapytał, jak to jest chorować.
Widzisz, nowotwór opisałabym tak – rak, który czeka w potoczku. Ty moczysz w nim palec, a rak się do niego przyczepia i trzeba mocno potrząsać, aby się odczepił. Mówię Ci o chorowaniu wiedząc, że mam wznowę. Po pierwszej diagnozie i udanym leczeniu zdążyłam się już odbić od dna. Myślałam, że Pana Boga za nogi złapałam, a tu znów pierdykło. Wiesz, nawet nie potrafię się już modlić. Przyjmuję po prostu to, co jest, chociaż w duszy ciągle trwa walka. Między tym, „dlaczego ja”, a tym, że muszę to wszystko przejść od nowa. Zdążyłam już zapomnieć o pewnych rzeczach, o tym, z czym przyszło mi się zmierzyć za pierwszym razem. Przez trzy ostatnie lata chodziłam do „Różowych Okularów”, spotykałam się i wyjeżdżałam z koleżankami, chodziłam na golfa, aż przyszedł moment wyników badań. I zaczęło się od początku – szpitale, badania, konsultacje. Można nawet powiedzieć, że gorzej to teraz wygląda, niż za pierwszym razem. Kiedy po diagnozie nowotworu szłam na operację, nie czułam takich dolegliwości, których teraz doświadczam przy wznowie. Mam przede wszystkim trudności z oddychaniem, ale to jest pojęcie szerokie, ja mam zmniejszoną pojemność płuc, w związku z tym moje funkcje życiowe się pogarszają. Mimo, że dotychczas czułam się jak młody bóg, raptem czuję się fizycznie jak staruszka.
Przesłuchiwana została zapytana, jak zmiany w ciele wpływają na jej psychikę.
Kiedy zauważyłam, że moje ciało się zmienia, to był to dla mnie dzwoneczek, że coś złego dzieje się z moim organizmem. I okazało się, że jest to punkt zwrotny na drodze zdrowienia. W takim momencie nie mam wpływu na dołki psychiczne. One przychodzą. Zadaję pytanie, czemu mnie Bóg pokarał. Tyle już w życiu przeszłam, a teraz to. Z drugiej strony wciąż zachowuję się tak, jak bym nie była chora. Staram się przynajmniej tak zachowywać i robić wiele rzeczy, które robiłam przez ostatnie trzy lata. A tu mówienie, chodzenie po schodach, a nawet po prostym terenie powoduje u mnie zmęczenie. I muszę się zatrzymać. Trudności sprawia mi zwykłe, codzienne życie. Przez to czuję się jak manekin. U mnie wszystkie funkcje są zakłócone. Ale przez to, że są wokół mnie ludzie, którzy mi sprzyjają, to jakość mojego życia jest dobra.
Teraz przychodzi mi dziękować za każdy kolejny przeżyty dzień. To jest praktycznie życie na bieżąco. Kiedyś miałam plany długofalowe, ale dziś nie mogę sobie na to pozwolić. Przyszłość widzę najwyżej tak, że zostało mi życie statecznej babci i książki, które otwierają przede mną świat przygód.
Śledczy zaciekawiony zapytał o przygody przesłuchiwanej w życiu codziennym.
Przygody w życiu może by na mnie czekały, gdybym do nich wyszła, pokonała pewne bariery. Boję się trochę ludzi. Dobrze czuję się w towarzystwie dziewczyn ze Stowarzyszenia, przychylnych mi grup ludzi. Nie umiem sama chodzić i poszukiwać przygód. Nie jestem otwarta na nowinki. Czytam za to książki, bo zauważyłam, że mi to pomaga. Pamiętam, że przy pierwszej chorobie w sali szpitalnej nie było telewizora, ani radia. Przez to skupiałam się na kolejno skapujących kropelkach chemii. Nie wpadłam na to, żeby czytać. A wtedy zamiast myśleć o wlewie, żyłabym treścią książki. Psychika by się wyłączyła z tematu choroby. Teraz już to wiem, więc czytam i to mi pomaga.
Małgorzata została dopytana o czas pierwszego leczenia, które przeszła. Jak wspomina ten czas i kto zapadł najmocniej w pamięć?
Na pewno w pamięci zapadła mi błędna decyzja lekarska, ponieważ zignorowano moje problemy ze słuchem. To jest negatywne wspomnienie i skutki tego doświadczam do dziś. Wracam też pamięcią do decyzji o tym, że muszę zostać w szpitalu, bo okazało się, że leczenie uszkodziło mi nerki. Zamiast wyjść do domu, miałam przymusowy pobyt. A ja tak bardzo chciałam wyjść do domu. Mam żal. To mi się odbija jak czkawka, np. przy kontrolach u laryngologa. Wtedy tak jakby ten temat powraca na nowo.
A z takich pozytywnych wspomnień, to zapadła mi w pamięć postawa rodziny mojego zięcia. Oczywiście oprócz moich dzieci. Zapraszali mnie na wieś do siebie. Tam urządzali mi na dworze siedzisko pod parasolem. Byłam w strasznym dole, ale dzięki temu się odbiłam. Każdy ma tę drogę inną i nikt za niego jej nie odkryje. We mnie zauważyłam, że siedzą dwie osobowości – pesymistyczna i optymistyczna. W zależności od czynników zewnętrznych, któraś zawsze bierze górę. Całe moje życie jest jak wahadło zegara – nie ma punktu środkowego, ale zawsze albo w tę stronę, albo w drugą. Ta zła, pesymistyczna, jest jak kubek, który się napełnia, aż zaczyna się wylewać i później ta amplituda idzie w drugą stronę. W punkcie krytycznym wiara mi powracała i może to dało mi impuls, by w końcu powiedzieć dość. Złapałam oddech, by piąć się w górę. Zaczęłam przezwyciężać trudności, ubierać się, powoli wychodzić z domu, powracać do normalnych czynności. Nie wiem skąd człowiek bierze siły, a to jest duży wysiłek. To jest jak z małym dzieckiem, które zaczyna uczyć się chodzić. Każdy z nas obserwuje, ile razy musi upaść by w końcu pewnie stanąć na nogach.
Kolejne pytanie śledczego dotyczyło choroby – czy ma jakieś dobre strony?
Nie powiedziałabym. Pewnie to zależy od człowieka, jak sobie to tłumaczy. Kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć, że diagnozy, jakie mam, to próba złamania mnie. Ale się nie daję. Nawrót to jest jedna wielka niewiadoma. Teraz biorę życie takim, jakie jest, z jego dobrymi i złymi stronami. Najlepszym miernikiem moich odczuć jest moja twarz – na niej wszystko widać. Ostatnio poszłam sobie do fryzjera, zrobiłam paznokcie, kupiłam parę ubrań. Teraz jest tak, że mam impuls i z córką wybieram się na zakupy. To, co mi się podoba, kupuję sobie. Gdy słyszę ładną muzykę, to potrafię jak małolat puścić ją na cały regulator. Poza tym bardzo, bardzo się cieszę z każdej wizyty.
Życzyłabym sobie wytrwałości i siły, by przezwyciężyć uprzedzenia i psychiczne nastawienie. Po raz kolejny muszę znaleźć w sobie tę siłę. Czuję, że siła życia jest u mnie tak mocna, że muszę to wszystko pokonać, aby niektórym popsuć trochę krwi. Chcę jeszcze raz przeżyć miłość, i to taką z motylami. To mnie nakręca. Chciałabym, ale się boję. Mam tak w stosunku do ludzi, przygód, zakochania się. Ale teraz wyzdrowienie i zakochanie się idą równolegle. Są dla mnie tak samo ważne. To, że jestem chora nie zwalnia mnie z marzeń. Ale ze mnie wywrotowiec, prawda?
– przesłuchanie prowadziła psycholog Marzena Gmiterek
Linie Papilarne Raka to projekt realizowany przez Stowarzyszenie Pomocy Chorym Onkologicznie „Różowe Okulary”. Przyjęliśmy założenie, że każdy kto doświadczył choroby nowotworowej, zrobił to po swojemu. A rak odcisnął na zawsze w jego życiu swoje linie papilarne. Z zaciekawieniem poznajemy historie pacjentów, którzy dzieląc się swoimi przeżyciami, pokazują rzeczywistość, jaką staje się życie z nowotworem. Prezentowana wystawa przedstawia kobiety, które opisują swoje historie i mają nadzieję, że inni znajdą w nich wskazówki dla siebie. Każdy choruje inaczej, ale mając za przykład drogę innego pacjenta, można mieć punkt zaczepienia do stworzenia własnej drogi zdrowienia. Te kobiety łączy jedno:
chcą żyć….
szczęśliwie żyć….
jak najdłużej żyć.