Zeznanie V (LPR/5/2015)

logo-wybrane_LPR-white

 

Znak zodiaku
Skorpionica Basia

 

Kiedy poprosiłam Cię o wstępny tytuł naszej rozmowy, zaproponowałaś taki: „Skorpion”. Miał nawiązywać do Twojego znaku zodiaku. Nasunęło mi się skojarzenie skorpion – rak. I ten może sprawić ból, i ten. A jak Tobie kojarzy się Twój znak zodiaku? Dlaczego stał się dla Ciebie ważny?
Skorpiony cechuje odwaga, wojowniczość, genialna możliwość szybkiej adaptacji do każdych warunków oraz ich wspaniały wzrok. Pod tymi względami mogę stwierdzić, że identyfikuję się ze skorpionem. Co prawda mają także kolec jadowy, ale ja swój metaforyczny kolec używam bardzo rzadko i tylko w obronie własnej.

Co jest w Twoim życiu osią, centrum łączącym różne Twoje aktywności?
Sięgając pamięcią wstecz, do mojego dzieciństwa, młodości, wieku średniego – zawsze towarzyszyło mi duże poczucie bezpieczeństwa. Dawało mi to siłę do działania i przekonanie, że ten status quo będzie trwał wiecznie.

Mówisz, że dawało? Czy teraz jest inaczej?
Byłam w błędzie! W dużym błędzie. Słowa wypowiedziane przez lekarza – „to nowotwór złośliwy, z którym musi się pani zmierzyć” – usunęły grunt spod moich nóg. Pierwsza myśl, jaka się u mnie pojawiła, to pytanie – czy to już koniec? Czy to znaczy, że nie zobaczę przyszłych wnuków, dyplomów córek, nie zrealizuję wielu marzeń? Nie było we mnie na to zgody. Wybrałam się więc na swoją prywatną wojnę!

Musiałaś, czy chciałaś się z nim zmierzyć? Jest ważna różnica między tymi słowami – jedna postawa wynika z wewnętrznej motywacji, a druga z narzuconego z zewnątrz przekonania, że tak należy zrobić. Psycholodzy mówią, że skuteczniej zmieniamy coś w swoim życiu, gdy „chcemy” to zrobić, a nie gdy „musimy”.
Musiałam i chciałam. Celowo wypowiadam te słowa w takiej kolejności. Otóż w życiu często słyszymy sentencję „chcieć to móc”. Niestety w chorobach onkologicznych nie zawsze się to sprawdza.

I jak wyglądała Twoja prywatna wojna?
Na początku nie miałam wątpliwości, że ją wygram. Przecież zawsze miałam w życiu szczęście. Zwątpienie przyszło w trakcie chemio– i radioterapii, kiedy opadłam z sił i ból nie pozwalał mi samodzielnie się ubrać. Na dodatek „wessałam” się w Internet i jak szalona czytałam, wyszukiwałam, czytałam… Obecnie, z perspektywy czasu myślę, że był to mój duży błąd. Zdobyte w sieci wiadomości, zarówno te prawdziwe jak i nieprawdziwe, w żaden sposób mnie nie wzmocniły. Śmiem przypuszczać, że wręcz zwiększyły moją niepewność co do wygranej z chorobą.

Wiem, że jesteś wykształconą kobietą i to w dziedzinie medycznej. Znam Cię i wiem, jak rozległą masz wiedzę medyczną. Przyznam, że dziwi mnie, że mimo takiego zaplecza szukałaś informacji w Internecie. Skąd bierze się taka potrzeba u pacjenta, by mimo tego, że „obrywa”, nadal czyta te informacje?
Szukamy chyba nadziei. Ona jest potrzebna, by wytrwać. Każda wypowiedź typu „wyzdrowiałam, nie mam wznowy od ośmiu lat” jest eliksirem, który w chwili czytania daje moc, jest jak zastrzyk stawiający na nogi. Niestety, pozytywnych wiadomości przeczytałam bardzo niewiele, wręcz mało, dlatego tak chętnie przystałam do projektu „Linie papilarne raka”.

Jak reagowałaś na pocieszanie? Czy tak, jak wielu pacjentów, drażniło Cię zdanie „nie martw się, wszystko będzie dobrze”?
Wielkim zaskoczeniem było dla mnie zachowanie moich córek. Nie panikowały. Miałam wrażenie, że żyją tak, jakby nic się nie stało! Nie głaskały mnie po głowie, nie płakały, nie wypowiadały słów w stylu trzymaj się, będzie dobrze, itp. A ja tych słów oczekiwałam! Na zewnątrz funkcjonowały normalnie, jakby nic się nie stało. Zastanawiałam się, skąd ten brak zewnętrznej reakcji. Zadawałam sobie pytanie, czy je to nic nie obchodzi? Czy ja je nic nie obchodzę? Biłam się z myślami, które krzyczały w mojej głowie. Teraz wiem i wstydzę się za te myśli. Córki nie pozwalały mi się rozczulać. A wszystko przeżywały razem ze mną, cierpiały ze mną i … swoim zachowaniem kazały walczyć! I to paradoksalnie nie mówiąc nic na ten temat. One wierzyły, że podołam i obawiały się, że rozczulanie się nade mną nie doda mi sił. Miały rację, przecież dobrze mnie znały. Znają mnie najlepiej.

Myślę też, że chciały Ci pokazać, że się trzymają i są silne, byś Ty nie musiała się martwić o nie. Myślisz, że tak mogło być? Czy pytałaś je kiedyś, co im pomogło przetrwać ten czas, kiedy ich najbliższa osoba – mama – poważanie zachorowała? Czy znasz odpowiedź na to pytanie?
Oczywiście, że nie chciały, abym się martwiła. W końcu ja podobnie postąpiłam wobec swojej ciężko chorej mamy. Po operacji prosiłam córki, aby wstrzymały babcię z wizytą u mnie do momentu, aż się pozbieram i będę wyglądała kwitnąco. Tak też zrobiły.

Co jest Ci bliższe: iść za głosem serca, czy zrozumieć, skalkulować i podjąć racjonalną decyzję? Czy w chorobie lepiej u Ciebie sprawdziło się kierowanie się uczuciami, czy wiedzą?
Bliższe mi było kierowanie się wiedzą. Zostawiłam mały margines na uczucia… Chociaż nie wyeliminowałam ich całkowicie. Powiem tak – podzieliłam dobę na dwie części. Dzień – tu starałam się postępować racjonalnie. Noc natomiast zarezerwowałam na uczucia i marzenia.

Wracasz wspomnieniami do czasu leczenia?
Był to dla mnie trudny okres, ale właśnie wtedy zrozumiałam, że… najcenniejszą „rzeczą”, którą obdarował nas los, jest życie. Wydaje mi się, że nie doceniałam go do momentu tak poważnej utraty zdrowia. Jakże często ryzykujemy życiem, nie zdając sobie sprawy, że dane nam jest żyć w takiej formie tylko raz. No właśnie – tylko jeden jedyny raz. Choroba sprawiła, że zaczęłam w pełni świadomie je doceniać. Zdałam sobie sprawę, że nie warto przebiegać przez ulicę na czerwonym świetle, aby zyskać minuty, bo można stracić w jednej sekundzie godziny, lata!

Czy masz takie praktyki, które pomagają Ci korzystać w pełni z dziejącej się chwili? Takie, dzięki którym Twój umysł się wycisza, a ciało odpręża?
Uwielbiam obserwować przyrodę. Niestety ujarzmiamy ją w zastraszającym tempie, co mnie martwi. Cisza, spokój to stan, w którym odcinam się od rzeczywistości i odprężam. Niestety, czasem mam z tym kłopot i moja głowa „buzuje”, nie da się oczyścić z myśli. Wiem jednak, że to stan przejściowy.

A jak radzisz sobie z najdotkliwszym lękiem – lękiem przed śmiercią?
To ważne pytanie, bo świadomość przebytej choroby, ciągła obawa jej nawrotu ciążyły nad moją głową jak miecz Damoklesa. Doskwierała mi obawa, że to nie koniec walki. Przełomem były słowa Petera Weira, które przeczytałam. Napisał tak: „Pojąć tajemnicę istnienia, to znaczy zrozumieć czym jest śmierć. Zrozumieć czym jest śmierć, to znaczy przestać się jej bać. Jeśli przestaniesz się jej bać – WYGRASZ ŻYCIE”… Długo zastanawiałam się nad tymi słowami i… chyba zaczęłam żyć!

Co to w praktyce znaczy, że zaczęłaś żyć?
Związałam się ze Stowarzyszeniem „Różowe Okulary”, które zrzesza wiele osób poszkodowanych onkologicznie. Zaczęłam uczęszczać na sesje z psychologiem, na terapię tańcem, aerobik wodny, zajęcia z rękodzieła i inne. Niestety praca zawodowa nie pozwala mi na uczestnictwo we wszystkich zajęciach, których jest cała gama. Mam nowe koleżanki, z którymi bardzo lubię spędzać czas, bo rozumiemy się mimo tego, że każda z nas ma swoje, często różne, a często podobne doświadczenia z chorobą nowotworową.

W Waszych relacjach obserwuję wyjątkową bliskość. Na czym to polega?
Te spotkania są najcenniejsze! Jeśli dyskutujemy o chorobie, to wiemy, o czym mówimy, bo każda z nas ma w tej kwestii swoje doświadczenia. Jedno jest pewne – różnie reagujemy, są osoby, którym potrzebna jest rozmowa, są takie, które jej unikają. Ale wszystkie nas łączy jedno – chcemy żyć… szczęśliwie żyć… jak najdłużej żyć.

A jakie przesłanie chciałabyś wysłać w świat?
Pokonując raka, mając 58 lat, zakochałam się. Moc uczucia nie ustępowała sile pierwszego, młodzieńczego zakochania. Te piękne chwile, które dane mi było przeżyć, będą mnie karmiły przez wiele, wiele dni. Miał rację Forrest Gump – „życie jest jak pudełko czekoladek”. Chyba dlatego właśnie jest takie fascynujące.

– przesłuchanie prowadziła psycholog Marzena Gmiterek


DSC_3686 copy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Linie Papilarne Raka to projekt realizowany przez Stowarzyszenie Pomocy Chorym Onkologicznie „Różowe Okulary”. Przyjęliśmy założenie, że każdy kto doświadczył choroby nowotworowej, zrobił to po swojemu. A rak odcisnął na zawsze w jego życiu swoje linie papilarne. Z zaciekawieniem poznajemy historie pacjentów, którzy dzieląc się swoimi przeżyciami, pokazują rzeczywistość, jaką staje się życie z nowotworem. Prezentowana wystawa przedstawia kobiety, które opisują swoje historie i mają nadzieję, że inni znajdą w nich wskazówki dla siebie. Każdy choruje inaczej, ale mając za przykład drogę innego pacjenta, można mieć punkt zaczepienia do stworzenia własnej drogi zdrowienia. Te kobiety łączy jedno:
chcą żyć….
szczęśliwie żyć….
jak najdłużej żyć.

nmb_logods_logo