Zeznanie I (LPR/1/2015)

logo-wybrane_LPR-white

 

Szafka na buty
Maria

 

Śledczy poprosił o wyjaśnienie powodu zgłoszenia. Przesłuchiwana podała, że chorowała na nowotwór piersi. Wyjaśnia, co poniżej.
Dlaczego zachorowałam? W moim przypadku jestem pewna, że to stres jest czynnikiem, który wywołał rozwój komórek nowotworowych. Dlaczego tak uważam? Bo prześledziłam wydarzenia na dwa lata przed diagnozą. Wszystkie z nich, a każde uważam za ważne, miały jeden wspólny czynnik – przyniosły ze sobą dużo stresu. Zastanawiałam się nad tym z konkretnego powodu. Takie poszukiwanie przyczyn miało na celu zyskanie poczucia kontroli. Poczucia, że zrozumiałam, dlaczego zachorowałam. Jednak nigdy nie myślałam w kategoriach „dlaczego ja”. Ważne było dla mnie zrozumienie powiązań, a nie rozwijanie w sobie poczucia skrzywdzenia.

Przesłuchiwana została poproszona o opis biegu wydarzeń.
Jak wspominam czas diagnozy? Usłyszałam ją osiem lat temu. Był to w sumie dość przypadkowe. Zdiagnozowana zostałam w trzy dni. Przez to nie miałam czasu na zastanawianie się nad chorobą. Ona zaistniała i była, ale w tym okresie w mojej głowie tkwiły inne problemy. Choroba była trochę obok nich. Jest w tym coś dziwnego. Jedne problemy przytłumiły inne, w moim przypadku chorobę w tamtym okresie. Samą chorobę uświadomiłam sobie dopiero po chemioterapii, w trakcie radioterapii.
Później przyszedł czas na powrót do zdrowia. Okres leczenia był dla mnie najtrudniejszy. To właśnie wtedy uświadomiłam sobie rangę choroby w moim życiu, a do tego odczułam konsekwencje leczenia. Bezsilność i słabość to były dla mnie najcięższe skutki uboczne leczenia. Bardzo trudnym jest przyznanie się do tego, że człowiek jest bezradny, potrzebuje pomocy. Dla mnie to było trudne i tak to pamiętam. Ja tego nie zauważyłam na początku. Pokazali mi to inni ludzie. Oni zauważyli pierwsi, a ja uświadomiłam sobie to z ich pomocą. Moje dzieci, siostra i przyjaciel spowodowali, że zaczęłam szukać pomocy. Najpierw u psychologa, później u psychiatry.

Śledczy zapytał o świadków zdarzeń.
W powrocie do zdrowia towarzyszyli mi lekarz chirurg, moje dzieci, siostra oraz przyjaciel, którzy byli mi bardzo potrzebni i się sprawdzili. Cotygodniowe, następnie comiesięczne spotkania ze specjalistami (z psychologiem, później psychiatrą), czyniły z nich świadków mojego życia w tamtym czasie. To im relacjonowałam mój proces zdrowienia. Relacje te miały dużą wagę w moim zdrowieniu, bo miałam poczucie, że są mi potrzebne. Te rozmowy mnie właściwie ukierunkowywały. Czułam pomoc od tych osób. W gabinecie byłam na nowo ustawiana. Zaczęłam rozumieć swoją sytuację. Po wizycie jadąc samochodem do domu czułam, jak staję się innym człowiekiem, jak zachodzi we zmiana. Tak było przez dwa lata mojego życia. Tym, którzy rezygnują ze spotkań po kilku wizytach u psychologa lub psychiatry mówię, żeby po prostu poszukali innego specjalisty. Niech dadzą sobie szansę skorzystania z pomocy. Taka pomoc jest możliwa, dlatego że specjalista jest bezstronny, widzi wszystko z boku, wie jak wyciągnąć z pacjenta jego problemy. Uświadamia je. W okresie leczenia pojawiają się emocje. Można je nazwać strasznymi emocjami. One pojawiają się chyba zawsze. Nie wiem jak ja sobie z nimi radziłam. Na pewno beczałam, ale wiem też, że trzeba wychodzić i szukać nowych znajomości. Dziś wiem, że można szukać siły w kontakcie ze specjalistami, dobrymi, sprawdzonymi. Również znalazłam przez Internet dziewczynę ze Zgorzelca, miałyśmy wtedy intensywny kontakt. Mogłam z nią rozmawiać o chorobie, bo ona też była pacjentem onkologicznym. Dodatkowo dużo dały mi wyjazdy na warsztaty psychologiczne dla pacjentów onkologicznych, z których wracałam naładowana pozytywną energią. Takie rozmowy i kontakt z innymi pacjentami dają bardzo dużo, bo czułam, że oni mnie rzeczywiście rozumieją.

Śledczy dopytał o punkt zwrotny w przebiegu zdarzeń.
Gdy zaczęłam chodzić do psychologa, podczas pierwszych spotkań, moim problemem była bezsilność jaka mnie dotknęła na etapie leczenia chemio- i radioterapią. Czułam się źle, byłam słaba, nic mi się nie chciało robić. Można powiedzieć, że była to bezsilność psychiczna. Miałam wszystko gdzieś. Szafka na buty stojąca w przedpokoju, to ona była przełomem. Dlaczego? Wyjaśnię to. Dwa razy w roku są z niej przekładane buty zimowe i letnie. Właśnie w tym okresie, gdy chodziłam na leczenie, to była jesień. Trzeba było przełożyć buty. Nie chciało mi się. Ciągle u pani psycholog przytaczałam tę szafkę na buty, że nie potrafię jej opróżnić, zrobić z nią porządku. Szafka była symbolem mojej bezsilności. Potem temat szafki mocno rozwinęłyśmy. Okazało się, że ona nie ucieknie, a nawet będzie czekała, żeby ją uporządkować. Zrobię porządek, kiedy przyjdzie czas, gdy odzyskam siły, albo powinnam pozwolić, aby ktoś inny to zrobił. Rozmowy o szafce i tematach z nią związanych uświadomiły mi pewną sprawę, że miałam prawo czuć się słabo, nie mieć ochoty na jakiekolwiek działania. Pozwoliłam sobie na to. Na bezsilność, słabość. Teraz jest czas dla mnie. Ja choruję, wracam do zdrowia i potrzebuję czasu na odpoczynek. Dzięki psychologowi, który pokazywał mi problemy, przewartościowałam sprawy. Wrócę na chwilę do mojego pierwszego spotkania z panią psycholog. Było dość śmiesznie zaaranżowane. To nie ja poszłam do niej, ale ona do mnie. Została zaproszona przez moje dzieci. Przyszła do mnie do domu i wcale mi się to nie podobało, ale poczułam, że będzie dobrze, że powinnam sama zacząć się z nią spotykać. Oczywiście wtedy nie widziałam swoich problemów, nie uświadamiałam sobie ich, ale moje dzieci, które dostrzegały to, co się ze mną dzieje, poszukały jej. Dziwne jest to uczucie, kiedy dzieci się tobą opiekują. Ale w głębi duszy cieszyłam się z tego. Był też czas, gdy się na nie złościłam. Chciałam, żeby zostawiły mnie w spokoju. Ale przyznam, że dziś jestem z nich dumna. One bardzo szybko musiały dorosnąć. Dosłownie w przeciągu miesiąca. Zaczęły podejmować ważne decyzje. Były nie tylko świadkami, ale uczestnikami wielu wydarzeń.

Przesłuchiwana została poproszona o wskazanie zmian w życiu, jakie nastały w wyniku opisanych zdarzeń.
Będę się martwić, kiedy coś się zdarzy – tak nauczyłam się myśleć. Staram się nie zamartwiać czymś, co się jeszcze nie wydarzyło i nie wiadomo, czy się w ogóle zdarzy. Poza tym nauczyłam się nie myśleć o takich rzeczach, które nazywam bzdurami.
Przez nowotwór nie ma już dawnej kobiety, jest inna. Nie tylko przez chorobę, ale też przez inne problemy, jakie wówczas były. Jestem teraz kimś innym. Zmieniłam swoje podejście do życia i wiem, co jest najważniejsze. A efektem między innymi jest Stowarzyszenie Pomocy Chorym Onkologicznie „Różowe Okulary”, które założyłam. W trakcie choroby poznałam przyjaciółkę, razem przeżywałyśmy etapy leczenia, wspierałyśmy się i uznałyśmy, że jest taka potrzeba. To Stowarzyszenie jest jak moje kolejne dziecko, ciągle mnie motywuje do nowych pomysłów i ich realizacji. Ludzie, którzy przychodzą do Stowarzyszenia, dają mi wsparcie i dodają mi motywacji do dalszego działania. Jeżeli ktoś przychodzi do mnie i opowiada, na jakim jest etapie leczenia, to ja wiem, co czuje, bo też to przeszłam. To właśnie o to chodzi, żeby rozumieć, bo przeżyło się to samo. Dziś sens mojemu życiu nadaje samorealizacja, fakt, że jestem kobietą niezależną i mogę sama decydować o wszystkim, co w życiu robię. Oczywiście w miarę moich możliwości. Drugą ważną sferą jest życie rodzinne. Każdego dnia mam tyle do zrobienia, że nie zwracam uwagi na bzdury.

– przesłuchanie prowadziła psycholog Marzena Gmiterek


DSC_3716 copy copy


 

Linie Papilarne Raka to projekt realizowany przez Stowarzyszenie Pomocy Chorym Onkologicznie „Różowe Okulary”. Przyjęliśmy założenie, że każdy kto doświadczył choroby nowotworowej, zrobił to po swojemu. A rak odcisnął na zawsze w jego życiu swoje linie papilarne. Z zaciekawieniem poznajemy historie pacjentów, którzy dzieląc się swoimi przeżyciami, pokazują rzeczywistość, jaką staje się życie z nowotworem. Prezentowana wystawa przedstawia kobiety, które opisują swoje historie i mają nadzieję, że inni znajdą w nich wskazówki dla siebie. Każdy choruje inaczej, ale mając za przykład drogę innego pacjenta, można mieć punkt zaczepienia do stworzenia własnej drogi zdrowienia. Te kobiety łączy jedno:
chcą żyć….
szczęśliwie żyć….
jak najdłużej żyć.

nmb_logods_logo